Zakończyło się najważniejsze wydarzenie targowe, na które w zgodnej opinii wszystkich przedstawicieli branży tworzyw sztucznych czekaliśmy cały rok. Bo te targi miały być wyjątkowe, głównie z tego powodu, że jubileuszowe, największe w historii a do tego po raz pierwszy całość miała zostać osadzona w nowej infrastrukturze biurowej, administracyjnej i technicznej. I bez wątpienia pod wieloma względami były one wyjątkowe. To fakt niezaprzeczalny...
Tak się składa, że w Kielcach byłem do tej pory przez wszystkie lata i przez wszystkie targowe dni, co było tak naprawdę wynikiem moich poprzednich doświadczeń zawodowych. W tym roku z targową rzeczywistością musiałem zmierzyć się z perspektywy samodzielnego podmiotu, debiutującego w tej prestiżowej imprezie.
I tu przy okazji muszę wspomnieć, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać co kieleckie targi robią by zachęcić firmy, które do tej pory nie brały udziału w tej imprezie, a mogłyby to zrobić. Mogłyby zapewne, gdyby warunki współpracy jakie zostałyby im zaproponowane były korzystniejsze. Bo sama promocja targów w kraju i za granicą to za mało. Bo nie jest wielkim odkryciem stwierdzić, że impreza promuje się sama. Jest największa, najlepsza i praktycznie nie ma ludzi w branży, którzy by jej nie znali. O Plastpolu wiedzą wszyscy – więc może warto się zastanowić co jeszcze można zrobić i jak zachęcić firmy do prezentacji swoich osiągnięć w charakterze Wystawcy? Tym bardziej, że Ci którzy debiutowali wraz z nami na wspólnym stoisku są zgodni w swojej opinii, że było warto. Takich głosów mogłby być każdego roku jeszcze więcej (gwarantuję to osobiście), gdyby oferta targów dla nich była naprawdę atrakcyjna w momencie pierwszego uczestnictwa w targach i startu w wielki świat tworzyw. Tym samym odpowiedź na kluczowe w niniejszym akapicie pytanie brzmi: in magnis et voluisse sat est - w rzeczach wielkich wystarczy chcieć... Po prostu.
Nowe-stare centrum targowe w porównaniu do poprzednich lat zmieniło swoje oblicze w zachodnią stronę. Hale, infrastruktura, możliwości techniczne – to na pewno te elementy, które uległy znaczącej poprawie. I prawie jesteśmy już w Europie. Tej najlepszej, wzorowanej na największych imprezach w Europie, choć tam jeszcze długo będziemy brać nauki jak być prawie tak samo dobrym. Mówię prawie, bo zmieniając mury budowli, trzeba również pamiętać o wykończeniu i szczegółach w jej wnętrzu. Bo te drobiazgi warte parę złotych później psują efekt całości wypracowanej ogromem zaangażowania nie tylko kapitału. Ot chociażby oznakowanie stoisk i informacje na temat ich rozmieszczenia. Czy też nie kończące się kolejki dojazdowe do pól parkingowych, które przy innym zorganizowaniu pracy można z całą pewnością by rozładować. I nie jest to bynajmniej moja opinia a jedynie tych, którzy byli również na targach po raz dziesiąty.
Wiele głosów jakie pojawiły się pośród wystawców dotyczyły rzeczy naprawdę – wydawać by się mogło – błahej, a mianowicie bankietu. Jedni pytali dlaczego w regulaminie uczestnictwa podano, że w kosztach opłaty manipulacyjnej (czyli z reguły nie wiadomo za co) ujęte zostały koszty zaproszenia na bankiet jednej osoby. Czyli siłą zaproszono jednego przedstawiciela firmy z nadzieją, że kolejni przyjdą w ślad za nim kupiwszy uprzednio całkiem nie do końca tanie zaproszenie upoważniające do wejścia. Nie zmienia to w niczym faktu, że większość przybyłych bawiła się wyśmienicie dzieląc się przy tym na dwie grupy. Na pytanie jak było na bankiecie jedni mówili, że po prostu brakło i musieli jechać do domu, drudzy zaś, że brakło i musieli jechać na miasto by tam nabyć to, czego im brakło. Wniosek jaki się nasuwa jest taki, że obydwie grupy łączył jeden fakt: brakło (sic!). A gdzie jak gdzie, ale tam, nie powinno...
Nie zabrakło pewnie niczego na zorganizowanej w kieleckim amfiteatrze Kadzielnia jubileuszowej gali z okazji 10-lecia targów. Wspaniałe pokazy światła, laserów przy oratoryjnej oprawie muzycznej i salwach sztucznych ogni zachwyciły bez wątpienia wszystkich. I nieważne jest to, że przy okazji pojawiały się pytania ile to musiało kosztować. Dużo, ale nie to było w tym najważniejsze – w końcu wszyscy pracowali na to minione dziesięć lat. A żeby nie było zbyt słodko: jeden z zaprzyjaźnionych obywateli zachodniej części Europy zapytał mnie co znaczy jeden z projektowanych napisów, którego tłumaczenia nie wiedzieć czemu nie pojawiło się na ekranie. No i tu miałem mały kłopot jak mu powiedzieć, a w zasadzie przekonać, że jesteśmy w Polsce a nie Jesteśmy na Ukrainie.
Wszystko to o czym była mowa do tej pory nie zmieni również faktu, że w zgodniej opinii i Wystawców i Zwiedzających Kielce są w tym momencie miejscem gdzie raz w roku spotyka się cała tworzywowa Polska i to bez żadnego wyjątku. I nie zmienią tego, bezsensowne dla mnie argumenty, że Kielce nadal nie mają lotniska, zbyt małą infrastrukturę hotelową, itp. Bo w Kielcach nie można nie być. Tak samo jak nie może nie być Plastpolu. Jeśli chce się nadal liczyć w grze. W grze której stawką jest przyszłość całej branży. A ta naprawdę zapowiada się obiecująco i fascynująco zarazem, czego ta edycja dla mnie jest najlepszym dowodem. Bo gdy konkurencja wzmacnia szyki i mobilizuje do jeszcze większego wysiłku przyprawiając samoczynnie swoimi działaniami organizm o mały zastrzyk adrenaliny tak pozytywnie stymulujący do realizacji nowych przedsięwzięć, a do tego przez 4 dni nie ma możliwości zobaczenia innych pawilonów, to myśli samoczynnie wybiegają ku następnej edycji Plastpol-u. I wiem, że mój następny lot nad kieleckim gniazdem będzie znowu niesamowity, jedyny i niepowtarzalny. Tak jak każda kolejna edycja kieleckiej imprezy. Mówię zatem do zobaczenia za rok... //